it’s beginning to look a lot like Christmas

Nie będę podsumowywać tego roku. Każdy z nas wie przecież jaki był. Nie należał do najlepszych lekko rzecz ujmując. Dla każdego oznaczało to coś innego, niemniej jednak zgodzić się możemy, że bywało weselej 😉 . I zawsze możemy nad tym ubolewać i rozwodzić się, ale po co? Mocno wierzę, że wszystko spotyka nas z jakiegoś powodu – i dobre (na szczęście 🙂 !!!) i złe (niestety 🙁 ).

Dla świata mało ważne jest pewnie to, że dom nasz pusty jest, Chyżula wieje chłodem, a w kuchni… cisza. Dla wszystkich nadchodzą święta! Dobro jakie odnajduję w zaistniałej sytuacji jest następujące:

Uwierzcie lub nie, ale NIGDY aż do dziś, nie mieliśmy w naszym salonie choinki. W kuchni zawsze trwała gonitwa, przygotowania. Nawet kiedy zrezygnowaliśmy z organizowania Bożego Narodzenia i spędzaliśmy ten czas w rodzinnych stronach, zaraz po powrocie wir pracy nas pochłaniał i brakowało miejsca. A dziś…

Dziś z Jagną wyciągnęłyśmy wszystkie ozdoby świąteczne przeznaczone do „agro” i Chyżuli. Brokat „everywhere” 🙂 . Nasza choinka miała co prawda cieszyć oko Gości Chyżuli, ale „oh, well” – nie ma obecnie opcji na przyjmowanie Gości, więc cieszy nas 🙂 .

Dla odmiany pokazujemy też nasze domostwo. Nie zawsze doskonale zorganizowane do zdjęć. To tu toczy się nasze życie, tu przygotowujemy posiłki dla Gości i to tu po raz pierwszy zasiądziemy razem do wigilijnego stołu. Taki niesamowity „efekt uboczny” czasów.

Od bardzo dawna w okolicy Bożego Narodzenia i Nowego Roku życzę innym i sobie tego samego: oby nadchodzący rok nie był gorszy od ubiegającego. W tym roku się nie udało, ale te same życzenia pragnę powtórzyć. I dodać do nich kolejny banał, jak gdybym nie umiała wyjść poza utarte standardy. Zdrowia, życzę Wam ZDROWIA z całego serca!

And you better watch out 😉 .

z końcem roku


Czas znów uciekł i mogłoby się wydawać, że zniknęliśmy. Jesteśmy jednak, działamy. Ten przedziwny rok pochłonął nas swoimi zmianami. Najpierw zatrzymaliśmy się niepodziewanie w miejscu. Poźniej zaś ruszyliśmy z kopyta od zera do setki, czując się przez chwilę chyba nawet mniej pewnie niż w pierwszym naszym sezonie 😉 . Choć nie sądziliśmy, że przeżyjemy lato 2013 roku ponownie, to jak zwykle życie pokazało nam, że można i, że „ nigdy nie mów nigdy” (więcej).

Jak jednak wspomniałam żyjemy 🙂 . Po sezonie nastąpił u nas czas totalnej hibernacji, ciszy i przemyśleń. Trochę trwał. Ten czas był nam niezmiernie potrzebny! Po tym całym cudownym wyciszeniu zaczynamy ponownie odczuwać potrzebę zmian, pracy i normalności – nawet w nowym jej rozumieniu ? . Nie wiemy, co przyniesie jutro. Mamy jednak nadzieję, że będzie dobrze.

Jak zawsze rok kończymy prezentem dla Gości. Taka to już nasza tradycja, że na Boże Narodzenie nie sobie, a Gościom fundujemy upominek. Bez Waszych wizyt, bez Waszych uśmiechów i historii nasz dom byłby pusty. To ludzie nie ściany tworzą klimat, wypełniają ciepłem wnętrza i sprawiają, że to co robimy ma sens. Dlatego właśnie to Wam należą się prezenty i podziękowania! Choć niestety w tym kończącym się roku pewnie nikt już nie nacieszy się zmianą (prócz nas samych dla odmiany), to pewni jesteśmy, że to tylko kwestia czasu. Mamy nadzieję, że „nowe” przypadnie Wam do gustu, bo tak na prawdę to tylko inna wersja starego 🙂 . Nie zdradzam jednak jeszcze co to, ale jestem zauroczona efektem ?.

Tymczasem bywajcie zdrowi! Odzywajcie się 🙂 , a my postaramy się relacjonować co u nas z większą częstotliwością.

wielkanocne wspomnienia

O tym jak niedaleko pada jakbłko od jabłoni przyszło mi się przekonać po raz kolejny.

Pamietam z dzieciństwa taką sytuację: ja i mój brat siedzimy w kuchni przy stole obsawieni całym sprzętem do robienia pisanek. Uzbrojeni we wszystko prócz cierpliwości 🙂 . Mamy: farbki pachnące octem (przygotowane przez Rodziców), pisaki, naklejki i wszystko inne na co pozwoliła mama. Czekamy aż kochana rodzicielka ugotuje jajka i da znak „start”. Damy wówczas upust kreatywnej stronie naszych osobowości i wykonamy najpiękniejsze pisanki świata 😉 . Czas oczekiwania na jajka na twardo wydaje się być niemiłosiernie długi. W końcu mama mówi: „Ok, 10 minut minęło”. Zdejmuje garnek z kuchenki, wstawia go do zlewu, zalewa jajka zimną wodą i po chwili dodaje: „No nie! Znów to zrobiłam”…

„To”, czyli co? A no, z rozpędu potłukła mama jajka na twardo w garnku, żeby się pomoczyły w zimnej wodzie i lepiej obierały 🙂 . Tylko, że… to jajka na pisanki, czyli skorupki winny być nienaruszone.

W tej sytuacji, proces gotowania jajek należało powtórzyć, skazując mnie i brata na ponowną mękę oczekiwania. Za drugim razem zawsze mama już jednak pamiętała, żeby tych jajek nie tłuc 🙂 . 

Pamiętam też jeden taki rok, kiedy byliśmy już znacznie starsi i nie robiliśmy pisanek. Mama gotowała wtedy jajka do święconki rano, przed pójściem do kościoła. Znów odwinęła swój popisowy numer z potrzaskaniem skorupek, jednak tym razem już jej nikt nie motywował do powtórki. Nie było z resztą czasu na repetę, bowiem czas był już najwyższy wychodzić na święcenie. To też Jadwiga kochana włożyła nam do koszyczków te potrzaskane jajka 🙂 , ukrywając je skrzętnie pod chlebem i kiełbaską 🙂 🙂 🙂 .

Ja wczoraj z wielką ekscytacją wstawiłam jajka na twardo z rana, żeby były gotowe dla Jagny na wieczór. Chciałam oszczędzić jej „nie mającego końca” oczekiwania. No i jajka gotowe, ja je „cyk” z kuchenki pod zimną wodę i odruchowo „ciach” – potłukłam skorupki w zimnej wodzie 🙂 . I tyle z tego, że człowiek sobie myśli, że jak dorośnie, to na pewno nie zrobi tego, czy tamtego, jak zwykli to robić Rodzice 🙂 . 

TaaaakJak mawiają „gena nie wydłubiesz” 😉 . Święta to prawda, która w te tak inne od wszystkich świąt, wprawiła mnie z bardzo dobry, roześmiany humor 🙂 . 

Zjadłyśmy z Jagną jajka na śniadanie. Drugie ugotowałam na wieczorne dekorowanie, a jedno i tak mi w gorącej wodzie pękło 🙂 .  

Wesołego Alleluja!

życie w czasach epidemii

Od kilkunastu dni zbieram myśli. Chyba wszyscy tak mamy. Sinusoida uczuć prowadzi nas raz w górę, raz w dół. Okropny, dziwny, nieodgadniony nadszedł czas. W tym czasie rzeczywistym toczy się nasze życie, bo mimo że wszystko inne jakby się zatrzymało, to życia nie da się wrzucić na ”klatkę stop” i włączyć go ponownie kiedy wszystko się skończy.

W takich chwilach, tylko dzieciom dana jest ta cudowna naiwność i niewiedza.

Staram się z niej czerpać siłę.

Kiedy robi mi się bardzo cieżko, wchodzę z Jagną na trampolinę. Odrywam się od ziemi, grawitacja obecnego stanu rzeczy przestaje mnie dotyczyć.

Mija kolejny dzień. I ten dzień okazuje się dobry – spokojny, bez pośpiechu, rodzinny.

Po raz pierwszy od kiedy mieszkamy w Smolniku nasz dom należy tylko do nas. Budzimy się kiedy chcemy, jemy co lubimy nawet 3 dni z rzędu i o godzinie, o której zgłodniejemy 🙂 .

Tego nigdy nie mieliśmy. Przerwa w przyjmowaniu Gości to zawsze były projekty, naprawy, udoskonalenia, sprzątanie i pranie. A teraz nic… Żyjemy sobie na końcu świata, na „zadupiu” w spokoju i ciszy 🙂 .

Chciałabym wierzyć, że WSZYSCY wyjdziemy z zaistniałej sytuacji silniejsi, mądrzejsi i lepsi. Wiele jest niewiadomych, łatwo podcinanie są teraz skrzydła i choć pierwszy lęk i panika już trochę opadły, to wciąż kieruje nami – trochę z tyłu głowy – lęk.

Piszę, bo chcę żeby wszyscy wiedzieli, że doświadczyliśmy obecnie ogromu dobra i zrozumienia. Czujemy się wielkimi szczęściarzami. Nasza rodzina i przyjaciele są z nami duchem, tak jak my z nimi. Słowa, które usłyszeliśmy w słuchawce telefonu na samym początku wzruszyły nas oboje. Dzięki W. M. D.!

Nasi stali Goście również są dla nas wielkim wsparciem. Dzięki Wam za pozytywną energię, za codzienne smsy, zdjęcia i połączenia.

Jednakże i obcy ludzie, Goście, którzy jeszcze do nas nigdy nie dotarli, których jeszcze nie poznaliśmy, wyciągają do nas pomocną dłoń. Nikt się z nami nie awanturuje o zadatki, nikt nie żąda zwrotu. Goście pytają, jak się mamy. Jak planujemy rozwiązać sytuację. Na kiedy mogą przenieść swoją rezerwację. To w tej chwili nasze być albo nie być. Chylimy przed Wami czoła. Serdecznie Wam dziękujemy. Bardzo czekamy na chwilę, w której będziemy mogli Wam wszystkim podać dłoń i podziękować osobiście. Pewnie nie obejdzie się bez wzruszeń 🙂 .

Tymczasem nie dajcie się zwariować. Bądźcie rozsądni, bądźcie bezpieczni i odpowiedzialni. Bądźcie zdrowi!

wesołych świąt

Choć aura za oknem w ogóle na to nie wskazuje, to kalendarz nie pozwala zapomnieć, że – tru tu tuuuuu – Boże Narodzenie i koniec roku są już tuż tuż.

Wielką klamrą spinamy odchodzący rok. Gotowi jesteśmy go pożegnać i z wielkim zniecierpliwieniem czekamy na to co przyniesie 2020. O doświadczeniach jakie zdobyliśmy i o tym czego nauczyliśmy się w 2019 moglibyśmy napisać książkę. Właściwie to już kolejną 🙂 . Pierwsza należałaby do kategorii NIEKOŃCZĄCY SIĘ REMONT (lata 2013 – obecnie) – ciężko byłoby ją skończyć 🙂 . Tom drugi – BUDOWA. O tym jednak indziej kiedyś… może… A może po prostu oszczędzimy Wam tego 🙂 .

Dziś chcę Wam napisać, że tradycji stało się za dość. 18 grudnia, 2019r., wiosennym wczesnym popołudniem wybraliśmy się do lasu po choinkę, a właściwie dwie.

Tak, jak zmienia się nasze życie, tak zmienia się wszystko wokół. Zaczynaliśmy od jednego drzewka, które ustawialiśmy do udekorowania dla Gości w Izbie Biesiadnej. Potem mieliśmy dwa, bo Jagna ma swoje, które ubieramy razem na długo przed wigilią. Teraz jest ich już trzy: Jagienki, smolnikowe:

I chyżulowe (tu w odmianie improwizuję drodzy poloniści 🙂 ).

Taki jakiś niby przypadek, że dwa wybrane przez nas na nadchodzące Boże Narodzenie drzewka wyrosły z jednego pnia. To tak dokładnie jak u nas, bowiem Smolnikowe Klimaty i Chyżula to jedeno, mimo że dwa osobne budynki. Większa choina ustawiona została w Izbie, mniejsza w saloniku Chyżuli.

I tak sobie myślę… przychodzą do nas kartki od Rodziny, Przyjaciół i Gości. Każdy pędzi, każdy jest spóźniony, każdemu się spieszy, tym wdzięczniejsi jesteśmy za każdy znaleziony w skrzynce list. Drodzy nasi, na nadchodzące święta i Nowy Rok chcemy Wam życzyć:

  • ZDROWIA – tego zawsze na pierwszym miejscu;
  • CZASU – dla siebie, dla siebie na wzajem, na pasje, na lenistwo, na nic i wszystko;
  • PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI – bo to życia sens.

Na koniec fotka z rodzinnego albumu, pt. „Po choinkę 2019”, która w pełni odzwierciedla upływający rok:

Taki niby chaos, ale zauważcie, że w tym zdjęciu widać o wiele więcej. Każdy robi coś innego, ciężko było uchwycić nas w idealnej pozie. Jednakże cel (choinki dwie) jest oczywisty, a i przede wszystkim, co najważniejsze, jesteśmy tu WSZYSCY RAZEM. Rodzina to siła!

Merry X-mas to You all.

school bus

Witam! Wow, trochę czasu minęło. Sama zdziwiłam się ile. Jak pewnie się domyślacie sezon zaczął się wcześnie i należał do intensywnych ?. Właściwie trwa nadal, ale wrzesień i październik, a także listopad rządzą się już troszkę innymi „prawami”. Dziś nie będzie posumowań lata. To wszystko, co się wydarzyło i zmieniło pozostaje dla mnie jeszcze trochę w sferze marzeń ?. Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie. Uwierzyć, że się udało. Obiecuję „o tym wszystkim” Wam opowiedzieć!

Dziś kłębią się we mnie inne emocje. Takie matczyne.

Zadzwonił pierwszy dzwonek, minęły prawie dwa pierwsze tygodnie szkoły, a dla nas przedszkola. Ciężko mi uwierzyć, że lato ma się ku końcowi. Jagna jednak była gotowa na powrót do przedszkola. Mimo wielu nowych przyjaźni i wizyt starych znajomych tu w Smolnikowych Klimatach, tęskniła już za szkołą ?. Rok temu nie wiedzieliśmy, czy nawet zechce chodzić do przedszkola. W tym roku po prostu wiedziała „co i jak”. Na jej maleńkiej buźce rysował się wielki uśmiech na samo wspomnienie o szkole.

Wróciła między dzieci. Czuje się w swojej grupie świetnie! Nawet… sama zdecydowała, że chce jeździć szkolnym busem! TAK, MOJE NIESPEŁNA 4-letnie dziecko wsiada do busa o 7:20 i wraca nim o 12:10.

I tak mnie tknęło… Od kiedy rodzi się dziecko świat się zmienia. Człowiek, jako rodzic nie ma już chwil samotności. Małe stópki idą za naszymi krok w krok, dzielimy z dziećmi sen, odpowiadamy na tysiące ich pytań, po tysiąckroć tych samych.

Jagna zawsze jest z nami. Nie mamy jej komu „podrzucić”, nie mamy z kim zostawić. Towarzyszy nam we wszystkim. Nie wyobrażam sobie, że miałabym zostawić ją na 8+ godzin i iść do pracy. Wiem, mamy wielkie szczęście. OGROMNE!!! Jest to również wyzwanie. Czasem marzyło mi się zmrużyć oko choć na pół godzinki, w ciszy coś przeczytać, wziąć długi prysznic… Każdy rodzic tak pewnie ma. I nagle… przychodzi ten dzień, kiedy Twoje dziecko wsiada rano do busa, bo samo tak postanowiło. I nagle nie trzymasz już tej maleńkiej rączki w swojej dłoni przez cały dzień. I nagle jest… CISZA. Dodatkowa jej godzina w ciągu dnia. Paradoksalnie, nagle nie chce Ci się czytać. Prysznic i tak bierzesz szybki i jesz śniadanie na stojąco, bo inaczej już chyba nie umiesz. I nagle możesz czytać i drzemać, ale ci się nie chce.

Ja zrobiłam śniadanie dla Gości, nastawiłam chleb, poszłam pobiegać, wróciłam, wzięłam prysznic i wciąż miałam jeszcze czas.

Dziwne uczucie ?. Przez całą przebieżkę tak bardzo byłam dumna z Jagny, z jej samodzielności i odwagi. Uśmiechałam się do siebie na myśl o tym wszystkim, co właśnie się wydarza!

Nie jestem z tych co dają rady, ale jedno Wam „powiem” czytający Rodzice (Ci przyszli też).

Czas ucieka, dzieci rosną zdecydowanie za szybko, z perspektywy czasu wszystko jest „do ogarnięcia” i „do przeżycia”. Miejmy wiarę w to, że wychowujmy mądre, otwarte, odważne i szczęśliwe dzieci! W moim odczuciu to one są sensem życia!

KONIEC!

czy warto?

Nie dalej, jak przedwczoraj na jednym z bieszczadzkich forów zadano pytanie w stylu:

„Czy ktoś przeprowadził się z wielkiego miasta w Bieszczady? Czy było warto?” 🙂 .

Przeczytaliśmy komentarze, niektóre nas rozśmieszyły ujętą w sarkastyczne ramy odpowiedzią. Zastanowiłam się, co ja bym powiedziała. Chyba nie umiałabym udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Kocham to miejsce za jego oddalenie, spokój i ciszę. Za najpiękniejszą zieleń jaką w życiu widziałam.

Za bieganie po trawie na boso i niekończące się harce Jagny na zewnątrz bez względu na pogodę. Jednakże… czasem wszystkie te zalety potrafią stać się udręką. Zwłaszcza oddalenie (a może by tak to wszystko rzucić i…)!

I jeszcze, jak sobie człowiek wymyśli, że w tej lokalizacji chce innym na śniadanie, obiad i kolację serwować wyżej wspomniane: ODDALENIE, CISZĘ i SPOKÓJ to się czasem komplikują sprawy 🙂 . Okazuje się bowiem, że żywotność niektórych produktów nie jest tak długa, jak zakładał ich producent. Budżet wakacyjny można określić praktycznie mianem „non existant”, bowiem każdy odłożony z trudem grosik (żeby nie powiedzieć „uciułany”) już i od razu musi zostać zainwestowany. Tak to już jest, kiedy do domu każdego roku przybywają setki nowych przyjaciół. Wówczas ma się szczęście, gdy kabina prysznicowa wytrzyma 3 lata 🙂 .

3 lata temu wymieniliśmy kabiny w łazience sypialni Przytulnej i Lawendowej. 3 lata… tyle wytrzymała jedna z wymienianych w kwietniu 2016 roku kabin (awaria)… To i tak długo, bo inną poprawialiśmy po 1,5 roku 🙂 . Niby nic wielkiego się nie stało, bo tylko gałka od zmiany strumienia wody na deszczownicę, słuchawkę i hybromasaż została komuś w dłoni. Nienaprawialne!!! To wystarczyło, by środki z wakacyjnego konta zostały przesunięte na nowy projekt 🙂 .

Za to jednak sypialnia Lawendowa ma teraz super prysznic i mamy nadzieję, że cieszyć się nim będą wszyscy przybywający w nasze progi i na swoją sypialnię wybierający właśnie Lawendową.

A CZY BYŁO WARTO?!? Każdy na to pytanie musi odpowiedzieć sobie sam. Nikt nie podejmie za nas decyzji o przeprowadzce i nikt nie zbierze za nas bieszczadzkich (dobrych i złych) doświadczeń. Jedno jest pewne, żeby tu mieszkać nie wolno się bać przeciwności losu. Lubią one bowiem łączyć się w pary 😉 .

z pewnych rzeczy się nie wyrasta

Chyba tak to jest, że z pewnych rzeczy się nie wyrasta. Właściwie nawet w kontekście moich przemyśleń, powinnam napisać, że do niektórych dorasta się bardzo późno.

Jako dzieci lat osiemdziesiątych bardziej marzył nam się trzepak z „chudą rurką” na osiedlu niżeli… trampolina. U nas niestety był z grubą i ciężko robiło się szybkie podwójne fikołki. Trampolinę znałam głównie z telewizji i opowieści i wiedziałam, że to taki przyrząd do akrobacji i wysokiego skakania 🙂 . Nawet nie przyszło mi do głowy, że można taką mieć…

Pierwszy raz poczułam wielką lekkość i zabawę, jaką daje trampolina w wieku… niespełna 26 lat 🙂 . Parałam się wówczas takim fajnym zajęciem, jak opieka nad maluchami w różnym wieku i moje dwie podopieczne (wówczas lat chyba 7 i 9) zaprosiły mnie do wspólnej zabawy. Wstyd mi było, że dopiero zaczynam swoją przygodę, więc naśladowałam je we wszystkim. Oj, ciężko było się przemóc, by zrobić jakiś wypasiony fikołek (teraz już nie próbuję nawet), który dziewczynkom wychodził tak naturalnie, jak chodzenie. Od tego dnia, zawsze, kiedy tylko miałam okazję korzystałam z możliwości wyskakania się.

No i zaczęłam marzyć, by i u nas pojawiła się kiedyś trampolina.

Już w zeszłe wakacje planowaliśmy zakup. Jagna jednak wydawała nam się jeszcze troszkę za mała, a to przecież głównie dla niej miał być prezent, więc odwlekliśmy realizację marzenia o rok. I w końcu jest. Wszyscy wspólnie dokonaliśmy montażu sprzętu. Oto dokumentacja 😉 :


Bawimy się świetnie. Jagna z wielką chęcią skacze ze mną, ale i zaprasza wszystkie dzieci i ich rodziców, a nawet dziadków.

Jeżeli więc nie próbowaliście jeszcze tego świetnego zajęcia zapraszamy! Teraz w Smolnikowych Klimatach nie tylko się wyśpicie, wyluzujecie i pojecie, ale i wyskakacie się do woli 🙂 .

mało nas

„Mało nas, mało nas do pieczenia chleba.” – zdawały się podszeptywać nam nasze chęci. Właściwie jednak to chęci były i to już – rzec można – od lat, tylko że jakoś tak ciągle nam nie wychodziło to pieczenie chleba.

Wiemy, że wiele osób piecze chleb. Nie jedno miejsce serwuje Gościom pachnący prosto z pieca/piekarnika na śniadaniowy stół. Nam jakoś nigdy ta sztuka nie wychodziła. Zawsze zdawało mi się, że to jakieś misterium umiejętności, proporcji i jeszcze tak zwanej „dobrej ręki”. Tak przynajmniej przedstawiały nam to osoby, z których rad przyszło nam korzystać. A wiedzcie, że próby podejmowaliśmy jeszcze za wielką wodą… Rany! Zabiliśmy chyba każdy zakwas jaki przynieśliśmy do naszego domu 😉 , a do naszych przewodów pokarmowych trafił nie jeden zakalec. Niektóre nawet uznaliśmy za smaczne 🙂 .

Tak, czy siak – co jakiś czas podejmowaliśmy nieudane próby pieczenia chleba na zakwasie i ja osobiście uznałam, że nie mam w sobie wystarczającej wyrozumiałości dla kwadr księżyca i powiewów wiatru, które to na sukces wypieku pysznego chleba mają niesamowity wpływ 😉 . Umiejętność tę, a właściwie to jej brak, zawiesiłam więc na kołku. Poddałam się!

Jednakże los lubi z nami pogrywać w różne gierki i zagrał mi na nosie niedawno. Gościliśmy z przyjacielską wizytą u naszych bieszczadzkich przyjaciół i prócz pysznej domowej pizzy (tyle co wyjętej z pieca) na stół trafił przedwczorajszy chleb w towarzystwie masła i pysznej oliwy. I, mimo że przedwczorajszy, to tak smaczny, że nie mogliśmy się temu nadziwić. Palnęłam więc do męża, że może to czas odwiesić z kołka próby i pozwolić sobie na zrobienie kolejnej partii zakalców. Tym łatwiej było mi tak pomyśleć, bowiem M. odarł proces pieczenia chleba z jego magiczności i nazwał „kolejną kuchenną czynnością”. Nadto twierdząc, że ręki do tego jakiejś wybitnej mieć nie trzeba (tu weszłabym w polemikę, bo M. ją akurat ma) i nawet jak się „na oko” piecze (mój ulubiony system miar w kuchni 😉 ) to i tak wyjdzie.

Tak więc M. wpad do nas na pokazówkę i wyszło pysznie:

Podekscytowani zabraliśmy się do próby kolejnej – tym razem samodzielnej. Wydawało nam się, że znów zabiliśmy zakwas, więc ja straciłam zapał, a Przemek zawezwał posiłki. Tym razem A. spędziła z nami pół dnia i znów się udało. Nie miałam zamiaru się więc poddawać. Okazało się, iż popełnialiśmy błąd na samym początku uznając, że zakwas ”umarł” kiedy on po prostu mniej się ożywiał i trzeba mu było jeszcze godzinki 🙂 .

Od mniej więcej trzech tygodni podejmujemy udane próby wypiekania chleba na zakwasie. 

Tylko raz nam nie wyrósł. Raz (!!!). Nie chcielibyśmy nic obiecywać, bo piekarzami nie zamierzamy zostawać, ale mamy nadzieję utrzymać chęci i zapał, a jeśli nie zrezygnujemy, to na nasz stół śniadaniowy trafiał będzie swojski chleb w towarzystwie innych wypieków.

3 miesiące później

Skończyło się niekończące się babie lato. Zamknęłiśmy za sobą sezon i drzwi. Wyjechaliśmy na trochę, wróciliśmy od razu na plac budowy. Po drodze wydarzyły się święta Bożego Narodzenia i przywitaliśmy Nowy Rok. Ba, dziś kończy się już styczeń. Chyba mam względem Was pewne zaległości 🙂 . Zawsze powtarzam, że kiedy styczeń zmienia się w luty, ja już po woli zaczynam myśleć o sezonie letnim. Znów czas przyspieszy, ale w sumie na przełomie 2018 i 2019 nie poczuliśmy żadnego „spowolnienia”. Najlepszym na to dowodem i namacalnym skutkiem, jest ta wielka przerwa w postach.

Winna jestem Wam kilka fotek.

Po najpiękniejszym babim lecie zawitała do nas prawdziwa zima!!!

Bielusieńkie święta i Sylwester. Śnieg prószy codziennie, a gazety straszą, że w Bieszczadach drogi nieprzejezdne, szlaki pozamykane i w ogóle już koniec świata taki, że tylko załamać ręce, odwołać rezerwacje na ferie i gnać w Tatry 😉 . Tymczasem nasza wersja jest nieco inna: jest pięknie, śnieżnie i zimno. Drogi białe i przejezdne. W końcu zima jest zimą i możemy cieszyć się wszystkimi jej urokami.

Niekończącym się odśnieżaniem, soplami gigantami, kuligami, nartami i tym wszstkim, na czego brak zdarzało nam się narzekać w latach poprzednich.

Widzicie, Siudaki to już tacy ludzie, że na zimę złego słowa nie powiedzą i im cześciej muszą wykopywać się spod pokrywy białego puchu, tym lepiej! Niech tak będzie do samej nawet Wielkanocy!!!

Boże Narodzenie spędziliśmy w tym roku w towarzystwie powracających Gości. To był przemiły czas. Rodzinny.

Dla nas namiastką świąt była rodzinna wyprawa po choinkę. To był bajkowy dzień. Śnieg padał mocno. Wielkie, cięzkie płatki wirowały w powietrzu, a my szukaliśmy doskonałej jodełki w głebi lasu.

W doskonałej ciszy. Z dala od pośpiechu i zgiełku dnia codziennego. Nie chciało nam się nawet wracać!

Nowy Rok witaliśmy bez fajerwerków, ale również w świetnym towarzystwie!

Teraz zimujemy sobie i ferjujemy.

Trochę u nas zmian, wielkie nadzieje z nimi związane i jak zwykle praca. Dużo pracy 🙂 .