romantyczna wizja a rzeczywistość

Opowiadałam tę historię naszym Gościom już kilkanaście razy. Opowiem ją i Wam. Kiedy kupiliśmy nasz dom, koniecznie chciałam mieć hamak. Jako dziecko wychowane w bloku nie często miałam okazję się w nim bujać, a od zawsze uważałam, że jest to jedna z największych przyjemności, jaką można sobie w życiu zafundować. Taki trochę stan nieważkości – łatwy relaks. 

Chęć posiadania hamaka ściśle związana była z romantyczną wizją picia w nim porannej kawy, spokojnego oddychania i chłonięcia „tu i teraz” 😉 . Widziałam siebie, bosą stopą stąpającą po porannej rosie w kierunku tejże cudownej miejscówki zawieszonej kilkanaście centymetrów nad ziemią. Tak też się stało. Kiedy tylko zawitała w Bieszczady wiosna, Przemek kupił mi hamak. Okazało się jednak, że na wczesną kawę nie miałam siły wstać, a i jeśli – to nie w celach relaksacyjnych 🙂 . Nadszedł jednak dzień kiedy to nikogo poza nami w domu nie było i przedpołudniową już kawę mogłam wypić w hamaku. Na boso, choć nie po rosie 😉 , poszłam spełnić swoje marzenie. Hmmmm… Wsiadając do hamaka źle się weń wpasowałam i… zwyczanie gruchnęłam do tyłu na ziemię, wylewając na siebie cały kubek cudownego napoju. Zanim dotarło do mnie, co właściwie się stało, leżałam na ziemi pod hamakiem chwilkę, uświadamiając sobie, że… to chyba jednak nie dla mnie 🙂 🙂 🙂 . 

Hamak wisi do dziś, a nawet są jeszcze dwa dodatkowe. Rzadko mamy czas w którymś zawisnąć i odpłynąć. Zostawiamy tę frajdę Gościom. 

Leżąc wówczas na ziemi, po pierwsze – zastanawiałam się, czy któryś z sąsiadów widział mój nie lada wyczyn i sam popijając kawę chichra się i chichota z mojej nieudolności. Ja pewnie padłabym trupem, widząc kogoś wykonującego takową akrobację 🙂 🙂 🙂 . Przemek może potwierdzić, że upadki ludzi wyzwalają we mnie śmiech nie do opanowania. Po drugie zaś – trapiło mnie, gdzie ja tę kawę dla relaksu pić mogę. Padło na dużą huśtawkę. Bezpieczna – pomyślałam sobie 😉 .

Lata mijały, kawy piły się gównie w kuchni, czasem na ławeczce pod szopą, ale teraz… Mamy ją! A nawet dwie mamy! Dla mnie i dla Gości. Strategicznie wybraliśmy dla nich miejscówki.

DSC04105

DSC04111

DSC04121

DSC04122   DSC04128

DSC04125

DSC04141

Oto widok z mojego miejsca na ziemi. To tu jestem tu i teraz. To tu napawam się chwilą!

IMG_1767

Nie martwcie się. Podzielę się z Wami tym pięknem 🙂 . 

brama

Jakoś tak ostatnio wszystko się układa! Bieszczadzki zegarek wydaje się być nam przyjazny. Obym tylko nie zapeszyła tej dobrej passy 😉 . 

Jakiś czas temu dodałam zdjęcie na FB. O to właśnie:

DSC03830

Zaopatrzyłam je w opis: „hmmm ;)”. Trzy bale i zero wyjaśnień. Właściwie bali było sześć, bowiem trzy identyczne odpoczywały sobie po drugiej stronie podjazdu. Na co nam te kloce próbowali zgadnąć zaprzyjaźnieni „fejsbukowcy”. Nic nie zdradziłam. Projekt musiał zostać zakończony zanim cokolwiek postanowiliśmy powiedzieć. I zakończony został wczoraj 🙂 . Jedyne 2 dni „obsuwy”, co w bieszczadzkich warunkach może być przez fachowców uznane za „wykonane przed ustalonym terminem” 🙂 🙂 🙂 . 

DSC04040

Nasze skansenowe domostwo od samego asfaltu – jak to się tu mawia – witać Was teraz będzie nową, wymarzoną lata temu bramą.

DSC04046

DSC04047

DSC04044

DSC04056

W końcu (!!!) po trzech latach ulepszania tego, co niewidoczne dla oka Gości, a co ulepszone być musiało mogliśmy sobie pozwolić na spełnienie kolejnego marzenia! W końcu (!!!), bo przez trzy lata wymienialiśmy, naprawialiśmy, poprawialiśmy wszelkie niezbędne aspekty domu na tyle, by Goście czuli się u nas komfortowo. Bo niby fajnie w skansenie pomieszkać, ale… Dawne dawnym, piękne pięknym, klimatyczne klimatycznym, ale mamy wiek XXI i: woda z kranu lecieć MUSI, gorąca całą dobę, na głowę kapać nie może, ciepła zimą zabraknąć nie może, no i Internet zapewnić trzeba. To tylko te duże projekty z jakimi musieliśmy się uporać.

Przez trzy lata nawał inwestycji wydawał się być niekończący! Jednak po woli się kończy 🙂 . Czas więc upiększać i dopieszczać, to o czym rozmawialiśmy i co planowaliśmy przez tak długo, rozmawiając wieczorami po skończonym dniu pracy.

DSC03618   DSC04042

DSC04055

Teraz już na pewno do nas traficie. Rozpoznacie tę bramę z daleka 🙂 . 

DSC04053

być w chwili

Od kilku, a może nawet już kilkunastu dni nie mogę rozstać się z pewnym stwierdzeniem. Zasłyszana w biegu rozmowa przyjaciółek nadała ton moim myślom. Otóż dotyczyła ona „bycia w chwili”. Niby najzwyczajniejszego w świecie doświadczania momentu, skupiania się na tym, co akurat robimy. Od najprostszych codziennych czynności po bardziej skomplikowane.

Przytoczony w rozmowie przykład odnosił się do przyziemnej czynności brania prysznica. Okazuje się, że to nie takie łatwe zadanie, bo za zwyczaj siedząc w wannie lub biorąc prysznic nasze myśli są gdzieś daleko. Nie poświęcamy sobie tych 10 minut i nie odpoczywamy, a w zamian zastanawiamy się ile kanapek zrobić dziś dzieciom do szkoły lub czy dzisiejszy korek nie sprawi, że spóźnimy się do pracy etc.

Ruszyła w mojej głowie analiza własnych codziennych czynności i czasu jaki tak właściwie poświęcam im konkretnie, a także ile czasu mam dla siebie, Przemka i Jagny. Bilans okazuje się słaby… Mimo że w Bieszczadach żyjemy, gdzie czas wydaje się płynąć swoim torem, to stres dopada nas wielki. Ciągłe skupienie na Gościach, ich komforcie i zadowoleniu sprawia, że nasze głowy nigdy nie odpoczywają. I tak na przykład wiem, że skoszenie trawy musi zająć 4 godziny, bo nie da rady szybciej, a już po 2 godzinach zaczynam martwić się co mam do zrobienia w kuchni. Czy kiedy jadę na rowerze wciąż myślę o tym, czego zapomniałam zrobić przed wyjściem i o ile opóźni moje kolejne działania po powrocie. Lawina i natłok obowiązków, z którymi świetnie dajemy sobie radę, sprawia, że żyjemy w stresie.

A po co? 

Pedałując nie nadrobię pozostawionych za sobą obowiązków, bo przecież jestem właśnie na rowerze z dala od tego, co zostało lub nie zostało zrobione. Kosząc trawnik nie mogę rozwieszać prania, bo jak to się potocznie mówi „nie rozdwoję się”. Po co więc ta gonitwa myśli? Po co ten stres? Uświadomiłam sobie, że czasem chciałabym przyspieszyć czas, by już móc robić kolejną rzecz, a wykonując tę następną w kolejce mam to samo odczucie i wszystko się zapętla. Tak można bez końca. Przyspieszać, stresować się, nigdy nie odpoczywać. Tylko po co? Jestem z Jagną, bo to moje dziecko, które mnie potrzebuje i które kocham. Przytulam Przemka, bo mi to pomaga. Na rower wychodzę, bo to kocham. Biegam, bo w ten sposób odpoczywam. Za nic w świecie nie odzyskam żadnej chwili i nie przeżyję jej ponownie. Postanowiłam więc zwolnić i „być w chwili”. Obiecałam sobie wyłączyć myślenie „na zaś” i obym w tym postanowieniu wytrwała…

Moje najcudowniejsze momenty każdego dnia:

IMG_1708

IMG_1729

IMG_0983

PLUS „ROWEROWANIE”

Pomyślcie sami, czy warto ciągle się spieszyć?