„mały książę”

„(…) A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem.To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu.

                                                            Lis  

                                                                         Antoine De Saint-Exupéry

„Mały książę” – lektura ósmoklasisty. No, bynajmniej za moich czasów 🙂 . Jedyna z listy przymusowych do przeczytania książek, która zapadła mi w pamięci na zawsze. Ba! Wywarła na mnie ogromne wrażenie i wiedziałam, że kiedyś do niej wrócę. Kiedyś…

Zawsze brakowało czasu, ale w przypadku „Małego księcia” to akurat słaba wymówka, bo na przeczytanie tej książki wystarczy kilka, może kilkanaście chwil. 

Kiedy miała urodzić się Jagna postanowiłam, że Ona poznać powinna tę książkę dużo dużo wcześniej, niż w wieku 14 lat. Pomyślałam, że byłoby super przeczytać Jej tę „bajkę”. Nauczyć Ją w tak piękny sposób o przyjaźni, miłości, przywiązaniu i odpowiedzialności. Na dzień przed narodzinami Jagny książkę tę kupiłam. Sama nie chciałam już jednak czekać ani chwili dłużej na powrót do lektury, dlatego po kawałeczku czytałam ją sobie, gdy Jagnę usypiałam, gdy ją karmiłam…

Prawie 20 lat zajął mi powrót do tej bajki dla dorosłych, czy jak kto woli o nich… Może trzeba było mi tego czasu, by spotkać na swojej drodze wszystkich, których spotkał Mały Książę podczas swojej podróży na Ziemię: króla, pyszałka, pijaka, biznesmena, latarnika, geografa, zwrotniczego i handlarza… Może musiałam odnaleźć swoją Różę, zrozumieć, kto jest moim Lisem.

Może trzeba było tych 20 lat, by spojrzeć na świat dorosłymi oczami przez pryzmat znanej już historii. Nie pomyliłam się – wciąż działa na mnie ta niezwykła książka! I doczekać się nie mogę, by przeczytać ją mojej córce.

Dlaczego?

Przez długo myślałam, że bycie Piotrusiem Panem to jest „to”. Otaczało mnie ich wielu i wielu z nich zazdrościłam jeszcze do niedawna. Właśnie jednak niedawno wszystko się zmieniło! Bardzo chciałabym, by Jagna patrzyła w życiu sercem. By widziała niewidoczne dla oczu. By znała wartość wszystkiego, czego wartość poznał Mały Książę. Przeczytajcie. Zastanówcie się! Bo my dorośli faktycznie niczego czasem nie rozumiemy i tak wiele komplikujemy!

piątek trzynastego

Dawno nic nie podsumowywałam, nie odliczałam rocznicy, nie zaznaczałam, że jakiś dzień jest dla nas ważny, bo „coś tam” się wydarzyło. Dziś chyba pora powrócić do starego „nawyku”. Jeżeli zdążyliście mnie już poznać, to zauważyliście na pewno, że odmierzam czas, rozliczam go z tego, co nam przynosi i zabiera, jak nas zmienia i kształtuje. Często obracam się za siebie. Analizuję. Porównuję. Wnioskuję. Rok temu pisałam o teorii wielkiego wybuchu (the big bang theory), czyli naszym pomyśle na życie. Dwa lata temu nie poruszyłam tej kwestii w ogóle. W tym roku z kolei nie mogę uwierzyć w to, że to już 3 lata!!! Dokładnie 13 listopada, 2012r. wróciliśmy do Polski, by tu pisać ciąg dalszy naszej wspólnej historii. I choć unosiliśmy się wówczas kilka centymetrów nad ziemią, pełni zapału, pomysłów i chęci do działania, to nie wierzyliśmy w to, że się uda zrealizować nasze zamierzenia w 100%. I gdyby ktoś powiedział mi wówczas, że nie zauważę nawet kiedy następne 3 lata upłyną i będzie to czas w takim samym stopniu ciężki, co dający satysfakcję i jeszcze na dodatek, że urodzi nam się w tym naszym ogarniętym chaosie dziecko… Zwyczajnie bym nie uwierzyła 😉 . A wierzyć muszę, bo przecież przez to przeszłam i tego doświadczyłam.

Zapyatłam Przemka, czy 3 lata to długo. Odpowiedział mi: „I tak i nie.” Dodał, że sądzi, że to były trzy najcięższe w naszym życiu lata, a na pewno dwa z tych trzech. Właściwie jednak tylko ostatnie pół roku wydaje się być jakieś inne. Za sprawą oczekiwania na Jagnę 🙂 . Pozwoliliśmy czasowi zwolnić, bo był to okres magiczny, ale nie o tym dziś, a może nawet nigdy, bo z łatwością przekształciłabym tego bloga w bloga Mamuśki 🙂 🙂 🙂 . Już nie raz układał mi się w głowie „mamuśkowaty” post, ale obiecałam sobie, że nie! Stanowczo nie będę się tutaj w tej kwestii wypowiadać 😉 .

Wracając do tematu. Przemek podsumował naszą rozmowę tak: „Cieszę się, że te 3 lata są za nami, a nie przed nami. O!” I ja też się cieszę, że za sobą mamy papierki, niekończące się dni w kuchni, wiercenie studni, naprawę dachu, instalację oczyszczalni, modernizację systemów grzewczych i wiele wiele innych doświadczeń, o których nawet nam się nie śniło, a stały się naszym udziałem i codziennością. Bogatsi o nie wszystkie patrzymy w przyszłość z optymizmem. Ciekawe, co przyniesie kolejny rok… Pewnie coś zaskakującego, w końcu zaczynamy go odmierzać w piątek trzynastego 😉 . 

czas honoru

Takiego posta podpowiedział mi dzisiaj Przemek… Wspólnie go zredagowaliśmy i napisaliśmy. To jego debiut „literacki” 🙂 – napisał zakończenie do tej „historyjki”. I choć nie lubimy wylewać „kwasu” na stronice tego bloga, to czasem aż się w człowieku gotuje. Ileż razy można dawać się „nabrać” obietnicom? Ileż razy pozwalać patrzeć sobie prosto w oczy i wierzyć, że będzie tak, jak ktoś to nam obiecuje. I może gdybyśmy i my do życia „bieszczadzkie” podejście mieli i nie wywiązywali się ze swojej części „kontraktu”, to nie winilibyśmy innych za brak szacunku w stosunku do nas. A właściwie to i do samych siebie, bo przecież oszustwo pokazuje nam kim ta druga osoba jest tak na prawdę…

Mój Tata od zawsze mówi: „U mnie słowo droższe pieniędzy”… Jako dziecko nie zastanawiałam się nad sensem tego powiedzenia, a słyszałam je w swoim życiu miliony razy. Podobnie z resztą jak Przemek, bo i on mojego Tatę zna przecież od lat. Ostatnio jednak bardzo często te słowa przywołujemy. Robimy wszystko, by być uczciwymi i wiarygodnymi ludźmi, by ufać mogli nam nie tylko najbliżsi, ale przede wszystkim obcy ludzie. Ci, przed którymi otwieramy drzwi naszego domu i zapraszamy ich w gościnę. Nie naciągamy prawdy, nie zatajamy faktów, szczerze o wszystkim mówimy w rozmowach telefonicznych i potwierdzamy na piśmie w korespondencji mailowej. Przecież nasze działania i postępowanie sygnujemy swoim nazwiskiem, marką jaką chcemy tworzyć i założeniom jakie dla Smolnikowych Klimatów wymyśliliśmy i jakim chcemy być wierni. Czasem przychodzi nam ponieść konsekwencje źle podjętych decyzji, ale nikogo za to nie winimy. Może i marudzimy sobie o tym między sobą, czasem rozmawiamy na ten temat z Gośćmi, ale na nikogo nie przenosimy odpowiedzialności za nasze błędy i potknięcia. Nie raz nie dwa przepadł zadatek, zmarnował się przygotowany dla kogoś posiłek. Nie raz nie dwa trzeba było zagryźć zęby i dopełnić formalności wedle innych niż przez urzędnika podane wytycznych. Czasem dziwi nas więc podejście innych do życia, do prowadzenia – potocznie mówiąc – „interesów”. Czasem wydaje nam się, że spotykamy na swojej drodze wielu ludzi, dla których ich własny HONOR i dane drugiemu człowiekowi SŁOWO znaczą mniej niż „zeszłoroczny śnieg”, właściwie są bezwartościowe… Przykre, ale nie wiem jak ująć to inaczej.

W obliczu ostatnich doświadczeń nasuwa nam się pytanie: czy dane drugiemu człowiekowi SŁOWO już nic dzisiaj nie znaczy??? Czy żyjemy w czasach gdzie mówi się jedno, myśli drugie, a robi jeszcze co innego? Ajjjjj…

Kiedyś życie było łatwiejsze 😉 . W piaskownicy, jak jeden drugiego wystawił, to mu się rozkopało jego zamek albo zadeptało kapsla i zazwyczaj skutkowało. Na osiedlu jak taki jegomość nie dotrzymywał słowa lub kłamał w oczy, to po prostu wracał do domu ze śliwą pod okiem (albo ten wystawiony, bo różnie to bywało 😉 ). Może ktoś podpowie co się robi z takimi sytuacjami w życiu dorosłego człowieka, bo rozwiązań z lat dziecinnych i młodości raczej stosować nie wypada, chociaż czasem ciężko się powstrzymać…

Kiedyś ktoś mi powiedział, że jak się rano goli to ch…j… w lustrze nie widzi. Trochę wody w Osławie musiało upłynąć zanim tak na prawdę dotarło do mnie, jakie sedno tkwi w tym troszkę wulgarnym stwierdzeniu i ile to wyrzeczeń kosztuje. Bardzo często słowo, które dla mnie równe jest z honorem, sprzedane zostaje za kilkadziesiąt, czasem kilkaset złotych. Pieniądze raz są, a raz nie ma (częściej nie ma niż są), a w tym lustrze trzeba się jednak codziennie przejrzeć… Zastanawiamy się, co widzą ci wszyscy, których na swej drodze spotykaliśmy przez lata i do napisania tego posta nas zainspirowali.