o zaniedbaniu

Usłyszałam dziś od swojej Mamy, która zaś od Cioci zasłyszała, że coś nie piszę, że się zaniedbuję… No cóż, nie da sie ukryć, że ilość postów w ostatnim czasie mała, a chęci brak. 

Wraz z roztopami, przyszla odwilż mojego entuzjazmu. Piękno zimy mnie buduje, daje chęci i siły. Odwilż zaś spowalnia, zniechęca, umartwia. Jakże ja byłam ostatnio przygnębiona. W poprzednim tygodniu wiele się działo. Odwiedziny, początek ferii, ŚNIEG i mróz. Było super!!! Z nowym tygodniem wszystko się jednak zmieniło. Temperatura wskoczyła na plus, deszcz i mgły wyparły śnieżne piękno. Ani w domu, ani na zewnątrz nie było dla mnie opcji na rozrywkę.

Na dodatek… chciałam Was zaskoczyć. Dodać filmiki na bloga. Założyłam konto, stworzyłam kanał Agruturystyki Smolnikowe Klimaty, a tu pech 🙁 … YouTube nie chciał ładować moich filmików.

A mówię Wam. Było u nas pięknie. Czulam się jakbyśmy zamieszkali w „snow glob’ie” i co chwila ktoś nim potrząsał, by wyczarować zimową aurę. Chciało się żyć!!!

Odwilż…

Dziś jednak wyszło słońce. Zażyłam witaminy D w jej naturalnej postaci 🙂 . Udało się dodać filmik i jakoś tak świat na nowo wypiękniał.

Na dowód tego, że ta cała zimowa kraina nie była tylko snem, zamieszczam foteczki ze spacerów:

DSC02605

DSC02531  DSC02536

DSC02538

DSC02543  DSC02544

DSC02539  DSC02545

DSC02558  DSC02550

DSC02564

I z naszego bajkowego podwórka:

DSC02662

DSC02659

DSC02680  DSC02678

DSC02667

DSC02669  DSC02681

A w ubiegłą sobotę…

Idzie luty… Może wróci zima…

„a może by tak rzucić to wszystko i…

(…) wyjechać w Bieszczady”. Takie ostatnimi czasy popularne stwierdzenie 🙂 . Coś w tym jest. W Bieszczadach czas się zakrzywia, biegnie jakimś innym torem. Wiedzą to wszyscy. Na jedno to dobrze, na drugie wcale. 

Ja kilka dni temu chciałam rzucić to wszystko i z Bieszczad wyjechać. Są takie dni, kiedy zakrzywienie tego czasu człowieka przerasta. Kiedy to spowolnienie przeradza się w bezsilność.

Otóż, sen z powiek spędził nam mroźny i jakże wielce urokliwy poranek. Niestety… Odezwała się i nasza „stara znajoma” – rurka od ciepłej wody. Tak, tak, ta sama, która zawezwała nas kiedyś do drastycznego skrócenia urlopu i powrotu do domu na „łeb na szyję”. Nawet sam brak ciepłej wody nie stanowił większej tragedii, jednakże wyobrażenie o konsekwencjach takiego zdarzenia włącza myślenie. Gdzie zamarzło? Czy tylko trochę, czy już rozsadzi tę nieszczęsną rurkę? Co teraz??? AAAAAAAAA!!! Co teraz???

Ochłonęły pierwsze, nie po raz pierwszy takie same, emocje. Głowa pracuje, a za nią idą kolejne czyny. Pomału puszczają nerwy i zamarznięta woda. Płynie! Kolejno w kuchni, w każdej z łazienek. Jest dobrze 🙂 . Uratowani! Czy aby na pewno??? Człowiekowi już ciężko w to uwierzyć 😉 . W miarę łatwo poszło, ale…

No nie! Teraz kapie z sufitu. Awaria centralnego! Kolejna rurka daje o sobie znać. Szybka lokalizacja problemu, jeszcze szybsze działanie. Znów się udało. 

Stres, chwilowa bezsilność i odległości… To wszystko czasem się nawarstwia. „Daje popalić” – jak mawiają. Na szczęście zawsze przychodzi z pomocą jutro. I jutro wszystko naprawia. Z perspektywy jutra wszystko wygląda inaczej. Łatwiej, bo już za nami i już po. I jutro jest czas pójść na spacer. Popatrzeć, pooddychać, przypomnieć sobie. Poczuć zakrzywienie czasoprzestrzeni i zrozumieć, że to jest to. Rzucajcie wszystko! Przyjeżdżajcie w Bieszczady 🙂 . 

DSC02407  DSC02406

DSC02405

DSC02404

DSC02403

DSC02399

DSC02742  DSC02728

DSC02717

DSC02716

DSC02715

jak ja nie lubię nowych kalendarzy!

Nie lubię i już. Takich czystych, niezapisanych, bez moich bazgrołków i notatek. Jakbym nagle nie wiedziała, co zrobić z całym tym wolnym czasem, który dzień po dniu organizować będę na jego stronicach.

Co roku wybieram podobny kalendarz książkowy. Musi mieć gumkę, żeby nie wypadały z niego moje kolorowe długopisy. Te zaś służą do „kodowania” rzeczywistości dnia codziennego. Czerwony, zielony i czarny – każdy ma swoją funkcję. Zdradzę tylko, że czarny pomaga planować menu i zakupy, zielony przypomina mi o wegetariańskich/wegańskich daniach, czerwony o bezglutenowych. To jednak nie jedyne ich zadania 🙂 , ale o czym to ja?… 

Acha! Wracając do tematu… Każdy mój kalendarz musi też mieć kieszonkę w okładce – taką na wszystkie wizytówki i oferty, jakie kolekcjonuję w ciągu roku. Zbieram w niej też niektóre kartki od naszych Gości przysłane nam z egzotycznych zakątków świata. Przeglądam czasem z nadzieją, że może kiedyś i my tam dotrzemy.

I ostatnie kryterium dobrego kalendarza, to… KOLOR 🙂 . Tu mam często problem, bo dla mnie im jaskrawszy, tym lepszy! Niestety najwięcej jest na rynku tych czarnych i granatowych. Dwa lata z rzędu zakupiłam granatowy, w zeszłym roku jednak udało mi się kupić pomarańczowy (!!!), na 2016 mam czerwony.

Wszyscy nasi Goście lądują w moim kajeciku. Wiem kiedy u nas gościli, co jedli 🙂 . Pomocny taki kalendarz! Tylko czemu na początku roku musi zawsze być taki nowy? Mam jednak przeczucie, że z końcem 2016r. będziemy już całkiem dobrymi kumplami 🙂 .

Skoro już rozpoczęłam zapiski i bazgrołki w nowym kalendarzu to nie da się ukryć faktu, że mamy NOWY ROK! W nadziei, że Wy przywitaliście go hucznie i z przytupem, przyznam, że my z Przemkiem usnęliśmy przed północą 🙂 . To jednak było dla nas zbawieniem 🙂 .

Na ten Nowy, tyle co rozpoczęty 2016r. życzymy Wam wszelkiego spełnienia! Może dla odmiany nie oczekujemy od niego wielkich zmian i niesamowitych metamorfoz. Dajmy się zaskoczyć, bo może wtedy łatwiej spełnią się nasze marzenia. Ja mam jedno wielkie… Z rok dam Wam znać, czy się spełniło… Tymczasem – SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 🙂 !