Trochę sobie już żyję na tym świecie. Możecie wierzyć lub nie, ale… nigdy nie znalazłam czterolistnej koniczyny. Nie, żebym jakoś wybitnie jej szukała. Tu i ówdzie ktoś jednak wspominał, że znalazł. Ktoś mówił, że „ekspertem” w dziedzinie jest.
Od pewnego czasu – a dokładnie rzecz umiejscawiając – od kiedy urodziła się Jagna, dużo czasu spędzam na trawie. Nie mogłam nie zauważyć JAK WIELE mamy tu koniczyny. WSZĘDZIE do okoła: na placu przed domem, na lokalnym boisku i placu zabaw.
Baczniej zaczęłam więc w tę trawkę zaglądać. Od czasu do czasu poszukiwać wynaturzonego szczęścia. Nic. Zero dla mnie szczęścia „w trawie” było. Zaczęłam nawet podejrzewać, że czterolistna koniczyna nie istnieje. Że jest wymysłem matek, które chciały jakoś zając swoje dzieci, polecając im poszukiwania niniejszej, by w spokoju napić się (i tak zimnej już 😉 ) kawy.
W tym roku, po dwóch miesiącach nieudanych letnich poszuliwań czterolistnej koniczyny w trawie w bliższej i dalszej odległści od domu, postanowiłam ostatecznie i jednożnacznie: CZTEROLISTNA KONICZYNA NIE ISTNIEJE. TO TOTALNA BUJDA. Poczułam ulgę. Już nie szukam. Ufff… OK!
Tego właśnie dnia, na kilka minut po moim postanowieniu, przywitała mnie w bramie wjazdowej przemiła dziewczynka, spędzająca u nas wakacje z równie uroczą jak ona sama rodziną. I mówi: „Patrz Ciocia, znalazłam dziś cztery (CZTERY!!!) czterolistnej koniczynki”. I wyciąga do mnie dłoń pełną czterolistnych koniczyn… Możecie sobie wyobrazić, co pomyślałam… To zdarzenie sprawiło, że moja ambicja nie pozwoliła mi przestać szukać.
Były więc i popołudnia z kawą na czworaka w poszukiwaniu szczęścia 🙂 . I wciąż nic. I wciąż zero. Wielokrotnie nabierałam się na splątane listki dwóch roślinek udające jedną 🙁 .
I właśnie wczoraj, w piątek trzynastego opowiadałam naszym Gościom wspomnianą wyżej historię o dziewczynce i pytam ich samych, czy kiedykolwiek w życiu znaleźli czterolistną koniczynę. Odruchowo już chyba dłubiąc stopą w trawie. I co! Od niechcenia i przez przypadek ZNALAZŁAM! SWOJĄ PIERWSZĄ W ŻYCIU CZTELOLISTNĄ KONICZYNĘ.
Biegnę do Przemka, w uciesze i z „juuupiii” na ustach, a on z niedowierzaniem i sarkazmem mówi: „No to teraz możesz umrzeć w spokoju.” 🙂 🙂 🙂
Sfotografowałam moje znalezisko, ułożyłam równiutko w książce do wyschnięcia i poczułam spełnienie. Pomyślałam, że ten PIĄTEK TRZYNASTEGO, to był „ten” dzień.
Ten dzień w rzeczy samej!!! W kilka godzin później, znalazłam bowiem kolejną!!!
Uwierzycie?!? Przez tyle lat NIC, a tu nagle dwie jednego pechowego z założenia dnia 🙂 . I… i przestaję szukać 🙂 . Pozostawiam resztę szczęścia na naszym placu i w jego okolicy dla innych 🙂 . I co ja jeszcze mogę powiedzieć. Chyba tylko: „Believe & NEVER GIVE UP!”