eko kroki

Zauważyłam ostatnio pewien trend w okolicy. W sumie nie tylko w Bieszczadach, bowiem eko miejsca znaleźć można w „necie” wszędzie. Siedząc sobie na moim maleńkim siodełku rowerowym, zaczęłam rozważać podstawy takowych ogłoszeń. Pewne pytanie pojawiło się w mojej głowie. Co EKO znaczy w sensie wypoczynku? Analiza zaczęła się od przewertowania własnych wyborów życiowo-żywieniowych, bowiem nie „reklamujemy” się jako eko-miejsce, jednakże… Mam niniejsze wnioski:

  1. Mięso jemy i serwujemy – upewniamy się, że pochodzi ono ze sprawdzonego źródła, jakim jest lokalna masarnia;
  2. Warzywa – świeże, kupujemy od sprzedawcy, który zaopatrza się u „przeciętnego rolnika” i któremu można ufać;
  3. Przetwory – dżemy, kompoty, miodek z mniszka, suszone pomidorki, musztarda etc.; wszystko pochodzi z naszej spiżarni (=”made in SK”);
  4. Oleje – kupujemy WYŁĄCZNIE w sanockiej centrali nasiennej, gdzie rzepakowy, lniany i słonecznikowy smakują, jak produkty, z których je uzyskano;
  5. Wodę – mamy swoją, zdrową i czystą;
  6. „Szambo” – „cadillac” ekologii na chwilę obecną (przydomowa BIOLOGICZNA oczyszczalnia ścieków);
  7. Kompostownik – żadne organiczne odpadki nie stanowią u nas „śmieci”, rozkładają się, tworząc naturalny nawóz dla roślin lub… pozostałości ze stołu trafiają do kurek sąsiadów, które następnie znoszą wiejskie jaja;
  8. Sortujemy odpadki – ale to już chyba norma w każdym domu.

Ponadto… Ostatnimi czasy odkryliśmy pewne „cuda”, stanowiące alternatywę dla chemii w kwestii środków czystości. I tak pewni być możecie, że Smolnikowe Klimaty to totalnie ekologiczne pranie i zmywanie :). Od pewnej „chwili” goszczą u nas niechemiczne i czyste dla środowiska środki piorące:

DSC06391

DSC06395

Orzechy piorące to również rewelacyjna opcja dla niezdrowych i ciężkich środków chemicznych, używanych w zmywarkach (i pralkach). Po użyciu trafiają do kompostownika. 

DSC06399

Ekomama:

   DSC06410   DSC06413

to wybrana przez nas linia produktów, sygnowana jak się okazuje (zupełnie bez intencji) znanym nazwiskiem. Sprawdzają się świetnie. Polecamy!

Czyste środowisko, to miejsce, gdzie wszyscy chcemy mieszkać :).

DSC06409

Czy Smolnikowe Klimaty są więc miejscem ekologicznym??? Oceńcie sami. Krok za krokiem, zmiarzać chcemy w tym właśnie kierunku.

P.S.

Oto oni. Łukasz i Hubert (od prawej)- Rzeźnicy ze Smolnikowych Klimatów. Tuż po biegu, jeszcze przed kolacją. SZA – CUNNNN!

DSC06425

Do zobaczenia za rok!

DSC06426

P.S.1 Dziękujemy za książkę! Jak tylko czas pozwoli „Ultra maratończyk” pochłonięty zostanie w jeden dzień!

P.S.2 Marcin i koledzy osiągneli świetny czas. „ŁUHU”!!! Do zobaczenia w paźdzerniku na Maratonie Bieszczadzkim :).

korek w Cisnej…

… czyli Bieg Rzeźnika :).

DSC06384

Kochani, nadszedł znów czas na to, by w Bieszczady zawitali „szaleńcy” ;). Jak inaczej nazwać można bowiem ludzi, którym chce się przebiec 77,7 kilometrów i to jeszcze po górach.

Żartuję sobie oczywiście, bo pełni jesteśmy z Przemkiem podziwu dla wszystkich uczestników!!! PASJA W ŻYCIU, to wielka siła :). 

Trzymając kciuki za Łukasza i Huberta, naszych Gości oraz Marcina z Mirkiem i ich super współbiegaczy ciężko pisze mi się tego posta ;). Jest jednak we mnie jakieś podeksytowanie całą tą „imprezą” i chcę się nim z Wami podzielić.

Popedałowaliśmy sobie wczoraj wieczorkiem do Cisnej z Przemkiem i ku naszemu zdziwieniu… utkneliśmy w korku 🙂 🙂 🙂 . 1 200 biegaczy – różnej płci i wieku – zjechało tam na spotkanie przed biegiem. Czuć było w powietrzu jakąś elektryzującą moc, tych wszystkich pasjonatów, którzy zdecydowali się, a co więcej, którym UDAŁO SIĘ zakwalifikować do biegu. Okazuje się bowiem, że nie każdy może zostać sobie Rzeźnikiem mimo chęci i przygotowania :). W tym roku lista uczestników zamknęła się w 4 minuty (!!!) – przypominam STARTUJE ok. 1 200 biegaczy!!! Z opowieści chłopaków znam napięcie, jakie towarzyszy wpisywaniu się na ową listę. Wygląda to mniej więcej tak: „Co kilka sekund klikasz i odświeżasz stronę. Trwa to kilkanaście minut aż w końcu jest – serwer otwarty. A potem to już sprint w klikaniu.” – kto pierwszy ten lepszy i meta. 4 minuty później lista zamknięta :). 

Chłopaki biegną, my trzymamy kciuki. W domu cisza i tylko kilka pozostawionych gadżetów nie pozwala mi przestać myśleć o biegaczach.

                    DSC06389   DSC06386

Nic takiego, nie? 😉

spełnione marzenia

DSC06262

DSC06273

Ten post mam w głowie od kilkunastu dni. Przyszedł do mnie podczas przejażdżki rowerowej. Ewoluował, zmieniał się, ochodził i wracał. Nawet teraz nie ma jeszcze ostatecznego kształtu. Może dziś go opublikuję, a może jeszcze nie. 

Chciałam Wam powiedzieć o tym jak myślę, że spełaniają sie marzenia, bo wiem na pewno, że się spełniają! Zawsze wydawało mi się, że to jakaś magiczna chwila. Że czegoś się bardzo pragnie i nagle w aurze romantycznej i bajkowej, niby za pomocą magicznej różdżki, marzenie staje się rzeczywistością. Okazuje się, że to nie jest tak do końca… Spełnianie marzeń to proces. Bynajmniej w moim przypadku i to na dodatek dość długi :).  Ponadto nie najłatwiejszy ;)…

Pamiętam, kiedy Przemek pokazał mi w Internecie ogłoszenie o sprzedaży naszego teraz domu – trzy zdjęcia, opis. W sumie nic nadzwyczajnego, podobne do każdego innego. Coś jednak oboje poczuliśmy. Przejrzeliśmy tysiące ogłoszeń i żadne nie zawróciło nam w głowie, jak to właśnie „smolnikowe”. Przegadaliśmy tyle godzin jeżdżąc na rowerze, opowiadając sobie co by było, gdybyśmy ten dom mieli. Oboje wówczas sądziliśmy, że pewnie jest to niedościgniona wizja naszego szczęśliwego życia. Snuliśmy plany lekko baśniowe, bo chyba żadne z nas nie wierzyło w to, że uda nam się spełnić marzenie o domu w Bieszczadach…

Tak wyszło, że się udało.

                                  DSC06366   DSC06359   

DSC06354

DSC06283

Dom stał się nasz, a z nim przyszło, czego pragneliśmy – koty, psy, pełen kalendarz zarezerwowanych pokoi. 

DSC06295

      DSC06264   DSC06279

DSC06265

Lato w Bieszczadach! Nagle bajkowa wizja stała się CIĘŻKĄ pracą, której chcieliśmy i na którą czekaliśmy. Coś jednak było nie tak, czegoś było brak. Zmęczenie dopadało nas ogromne. Dziś u progu kolejnego lata, zeszłe wydaje się być błyskiem flesza w mojej pamięci. Od zera do setki wystartowaliśmi i gnaliśmy tak przez ponad 4 miesiące :). Ja miewałam chwile, w których pytałam siebie, czy to o to w życiu mi chodziło – no, bo przecież spełniłam swoje marzenie :). Tęskniłam za Jackson strasznie! Za beztroskimi dniami na rowerze, za puchem zimą, za sobą stamtąd…

Dziś już wiem, że to nie JH sprawiało, że byłam szczęśliwsza. Dziś czuję się u siebie, na swoim miejscu, w swoim domu :). To nie miejsce sprawia, że jesteśmy spełnieni, a życie jakie dla siebie w danym miejscu tworzymy. I wiem już, że brakowło mi równowagi między trzema P, a tę można mieć wszędzie :)! I w Jackson, pewnie i w Zawierciu, ale przede wszystkim w Smolniku. Pamiętajcie kochani o moim doświadczeniu, kiedy wasze życie nagle odwróci się do góry nogami i stracicie kontakt ze sobą.

Równowaga wróci, ale tylko jeżeli jej na to pozwolicie.

   zdjecia pannyannyp   10443809_10152444697785801_346023721_n

Tak spełniają się marzenia :)! Widzcie równiweż, że stają się one prawdą tylko, gdy ma się po swojej stronie kogoś takiego, jak mój mąż. Bez niego nic nie byłoby możliwe!

DSC06342

Paulina

 

na słodko

Kochani, jak wiecie lubimy sobie z Przemkiem „pichcić”, bo lubimy jeść :). Czasem eksperymentujemy, uczymy się nowych rzeczy, a i Goście podnoszą nam co chwila poprzeczkę, bowiem wracając zmuszają nas do odkrywania nowych dań. Staramy się urozmaicać menu i nie powtarzać posiłków! Chyba, że na życzenie :).

Miałam zawsze taki problem… Gotowanie nie sprawia mi kłopotu, ale pieczenie tak! Nie lubię przepisów bardzo konkretnych, typu dodaj 10g „tego” i 20 „tamtego” :). Ja gotuję na smak i lubię wiedzieć co „wrzucić” do garnka, by było pysznie, ale proporcje ustalam sama :). Nie lada zdradziłam Wam sekret :). Dlatego też, czasem cięzko podać mi przepis na któreś z naszych dań, bo on tak właściwie nie istnieje :).  

W każdym razie… W sobotę na zajęciach z Pilates nawiązała się rozmowa o tym moim ciastowym problemie. Ania, która zagląda na zajęcia, powiedziała, że gdyby miała takiego zielonego pomocnika w kuchni, jakiego mamy my, to piekłaby i piekła bez końca. Nie dała mi wytłumaczyć, czemu to pieczenie mi nie podchodzi. Cały czas tłumaczyła, że trzeba piec :).

Przyszłam do domu po zajęciach i zaczęłam myśleć. Może czas przełamać tę niechęć w sobie i coś upiec? W życiu trzeba przecież walczyć ze swoimi słabościami. Obudziłam się dnia następnego i poczułam, że to ten dzień, że „dziś” coś upiekę. Z dzieciństwa pamiętam smak mojego ulubionego ciasta – murzynka, na który przepis dostałam od Mamy. To ciasto zawsze się udawało, pomyślałam, że to dobry punkt wyjściowy :). Odpaliłam maszynę i pomieszałam składniki. Będzie murzynek…

DSC06226

DSC06232

Przez 30 minut jakie spędził on w piekarniku, przyszły mi do głowy pomysły „ulepszenia” maminego przysmaku. W ten oto sposób powstało super ciasto! Przełożone domową konfiturą z wiśni:

DSC06233

Wiejską bitą śmietaną:

DSC06235

A na koniec polane domowej roboty polewą czekoladową i posypane orzechami.

   DSC06236   DSC06237

Wczoraj smakowało pysznie, ale sądzę, że dziś będzie jeszcze lepsze :)!

DSC06243

DSC06244

Panno Anno, dziękuję za motywację :)! Życzę słodkiego dnia wszystkim :).

Radek

Pamiętacie sowę Basię (takie imię nadała jej Gabrysia Zięba), która nieśmiało pohukiwała na jednym ze świerków? Chyba doskwierała jej wówczas samotność. Szukała za pewne towarzysza życia i jak się okazuje – znalazła :). Ba, założyła nawet rodzinę.

Kilka tygodni temu byli u nas pewni Goście – Tata z Synem. Niesamowite chłopaki, od których nauczyliśmy się wiele o ptakach, ale głównie o radości z życia i szczęściu :). W każdym razie, Pan Radosław – Tata – jest wielkim miłośnikiem fruwających stworzeń i to właśnie podczas Jego wizyty odkryliśmy, że Basia nie jest już samotna. We czwórkę wraz z Tomkiem (Syn) siedzieliśmy wieczorami na ławce przed domem przy wyłączonym świetle patrząc na bieszczadzkie niebo i nasłuchując… Znane nam już pohukiwanie zaczęło przeplać się z popiskiwaniem i dziwnym odgłosem nawoływania, podobnym (dla mnie) do szczekania małego kąśliwego pieska :). Ponieważ podczas tej niezapomnianej dla nas wizyty zauważyliśmy, że Basia ma męża, postanowiliśmy nazwać go Radek, na cześć Pana Radosława :). I to właśnie dla Pana Radosława piszę dziś tego posta, by zobaczył puchate małe sówki, które uczą się latać. Jest ich sztuk trzy, ciężko było wczoraj złapać dobre ujęcie, ale coś tam widać :):

   DSC06106    DSC06107

                                      DSC06108

Prezentujemy i samego dumnego ojca (bądź matkę – nie jesteśmy boweim w stanie ich odróżnić). Uznajmy więc, że to Radek pięknie nawoływał swoje pisklęta do lotu, pozując przy tym zacnie do zdjęć. Oto i on :):

   DSC06124   DSC06133

Pozdrawiamy :)!

dziecka dzień

Uważam za swoje święto również :). Mimo wielu dorosłych decyzji i spraw, z którymi teraz przychodzi mi się zmierzyć, wykonać, czy załatwić, staram się zachować w sobie jak najwięcej z dziecka. 

Opowiem Wam historię z dzieciństwa… Miałam tylko jedną ukochaną zabawkę – lalkę Karinę. Mój starszy brat przyniósł ją do domu ze „szkoły” (zerówki), kiedy Pani Cocek – wychowawczyni najpierw Łulasza, a później moja – zorganizowała dzień naprawy przedszkolnych zabawek. Przemek do dziś twierdzi, że to najbrzydsza lalka świata, ale ja już wtedy wiedziałam, że to jedyna i najpiękniesza zabawka, którą chciałabym mieć. O ile dobrze pamiętam była to lalka, którą Pani Cocek kupiła we Francji i przyniosła sama dla swoich wychowanków zerówkowiczów. Karina była w dość opłakanym stanie kiedy trafiła do nas, bowiem lata spędzone wraz z małymi uczniami odcisnęły na niej swoje piętno :). Ja ukochałam ją jednak od momentu, kiedy do nas trafiła! Ileż nagłówkowała się moja Mama, by wypersfadować mi chęć jej posiadania. Ach… Już jako pięciolatka wiedziałam, czego chcę :)!

Po tygodniu, jaki wyznaczono zerówkowiczom na naprawienie zabawek, lalkę trzeba było oddać :(. Ja jednak nie ustąpiłam! Karina wylądowała w czerwonym głębokim wózku dla lalek wraz z innymi moimi zabawkami. Mama, Łukasz i ja ruszyliśmy spacerem do szkoły… Oddałam miśka, lalkę Murzynka i kilka innych maskotek w zamian za Karinę. Pani Cocek uśmiechnęła się tylko i pozwoliła mi ją zatrzymać. Nie chciała nawet zabawek w zamian, ale Mama ją przekonała. Babcia Zenia musiała później uszyć dla lali nowe ubranko, które właściwie stanowi  jej „ciało” :). Ja jednak wciąż pamiętam kwieciste kolorowe, to pierwsze.

Z Kariną spałam od wtedy, aż do dnia moich 25. urodzin :). Wychodzi więc na to, że jakieś 20 lat! Była ze mną wszędzie! Na każdych koloniach i zimowiskach, na egzaminach do liceum, na wycieczce we Francji, maturze, egzaminach na uczelnie, a także studiowała w Kielcach i mieszkała w USA. Teraz jest ze mną w Smolniku. Śpi pod moją poduszką!

DSC06010

DSC06024

DSC06011

Czasem jak mi źle, prztulam się do niej. Od razu wszystko staje się prostsze! W każdym z nas powinno trochę z dziecka być, by mieć siłę iść dalej – czasem na przekór wszystkiemu i naiwnie. Tylko wtedy życie stanowi niekończąca się dobrą zabawę.

ŻYCZĘ WIEC WSZYSTKIM MAŁYM, ŚREDNIM I PRAWIE DOROSŁYM DZIECIOM WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO :)!