Smolnik utonął w szarości.
Skulił się pod peleryną nisko wiszącej mgły.
Ugrzązł w topniejącym śniegu.
Jednym słowem: roztopy. Paskudny czas. Rachunek jaki trzeba jednak zapłacić za piękną zimę.
Nie znoszę przedwiośnia. To chyba jedyna, a właściwie z pewnością jedyna pora roku, która nie napawa mnie radością nadchodzących zmian. Bądźmy szczerzy – brudno i szaro się robi.
Potocznie mówiąc „wnosi” się do domu, ni to ciepło, ni to zimno. Zwyczajnie nijako, ale z przewagą na paskudnie 🙂 .
Skoro jednak nie ma wyjścia i uregulować należy ten „czek” za piękną, białą i puchatą zimę pomyślałam sobie, że nie będę narzekać na tę odwilż. Nie w tym roku. Nie po tej w końcu prawdziwej zimie. Przy zdrowych zmysłach trzyma mnie również myśl o tym, że to w końcu jeszcze luty, więc pora „podkuć buty”.
Idę i idę i szukam tego bieszczadzkiego piękna, a wszystko co widzę jest biało-czarne, obramowane płaskim światłem i zwyczajnie smętne. Nie cieszy oka.
Odpuszczam i wówczas kolejny zmysł – tym razem słuch – dochodzi „do głosu”. Słyszę, po raz pierwszy od miesięcy szum Osławy. Jeszcze cichy, ale szum. Jeden z pierwszych zachwycających nas dźwięków tutaj 😉 .
Topi się lód, kra krę mija 🙂 . Już nie myślę o roztopach. Czekam na wiosnę 🙂 .