Muszę. Nie mam wyjścia, jak tylko szczerze się przyznać. W swoim i Przemka imieniu :).
Przeprowadzka tu kosztowała nas wiele. I nie mam tu na myśli żadnych materialnych kwestii. Zawsze powtarzamy, że najwyższa cena jaką przyszło nam zapłacić za spełnienie marzeń o życiu w Bieszczadach i prowadzeniu „domku na kurzej łapce” ;), jest, a właściwie był, brak czasu na nasze pasje. Wspólnie umiłowaliśmy lat wiele temu wysiłek fizyczny. Trzeba się spocić, bo trzeba wypocić! Trzeba się zmęczyć, bo odpoczynek smakuje wówczas jeszcze lepiej. „Go, go, go” od zawsze było naszym mottem. Jednakże…
Bycie własnym szefem jest tak samo słodkie, jak i gorzkie. Zawsze znajdzie się coś do zrobienia kosztem siebie. Zawsze wypada zrobić coś dla kogoś przed sobą. A i owszem – taki wybraliśmy „fach”. Nie ma co nad tym rozważać zbędnie. Wydawać by się mogło, iż przyjście na świat dziecka w tym i tak już intensywnym dla nas świecie, spowoduje tylko większy chaos. O matko! To większy być może ?!? Okazuje się, że nie. Jagna usystematyzowała nasz świat. Dzięki niej prioretyzujemy lepiej. Odnaleźliśmy siebie w nowych sytuacjach. Poznaliśmy nowe dziedziny. Dzięki Jagnie uczę się na nowo patrzeć na Smolnik.
Widzę, że nasze Dziecko dorasta w jednym z najczystszych rejonów Polski. Oddycha najlepszym powietrzem, jakie nasz kraj może Jej zaoferować. Tym powietrzem oddychamy i my. Jagna całe lato biegała po trawie boso. Tak nauczyła się chodzić. Może to i „głęboka wiocha” dla kogoś. „Daleko wszędzie” – fakt, ale… Jaką my tu mamy jesień:
Nie zamieniłabym naszej wiochy na nic innego!