Tak nazywamy z Przemkiem koszenie trawy :). Kochani, kto nie lubi równiutkiego, przyciętego trawniczka? Nic tylko rozłożyć kocyk i delektować się pogodą. Ktoś jednak trawniczek ten skosić musi, bowiem nie wiedomo jak człowiek chciałby zrobić to siłą woli i telepatią, to zwyczajnie się nie da :).
Przyznam, że ja lubię kosić trawę. To jedno z niewielu zadań „ogrodowych”, gdzie efekt widoczny jest od razu. W przeciewieństwie do sadzenia, czy siania.
Nasza działka to sporutki kawałek ziemi :). Kosi się go kilka ładnych godzin. Ostatnio zainteresowało mnie ile trzeba przejść kilomertów, by trawa była pięknie przycięta… Przemo podłapał pomysł i zatrudniliśmy nasze GARMINY do pracy. Okazuje się, iż jest to – BAGATELA – spracer 12 kilometrowy :).
Tak, tak… dreptamy za kosiarką i wychodzi na to, że przemierzamy „piechotą” po podwórku dystans prawie do Komańczy :). Da się, a jak :)! Z resztą, już Pan Dulski wymyślił niniejszy sposób „wchodzenia” na Kopiec Kościuszki krążąc wokól własnego stołu.
Oryginalni więc nie jesteśmy, ale efekt skoszonej trawy jest zawsze świetny :).
Wyobraźcie sobie kosiarza z kosą jak kosi tyle trawy .A i kosiarką jest sporo pracy ale równiutki trawniczek jest nagrodą.Pozdrawiam bardzo serdecznie.