Chyba tak to jest, że z pewnych rzeczy się nie wyrasta. Właściwie nawet w kontekście moich przemyśleń, powinnam napisać, że do niektórych dorasta się bardzo późno.
Jako dzieci lat osiemdziesiątych bardziej marzył nam się trzepak z „chudą rurką” na osiedlu niżeli… trampolina. U nas niestety był z grubą i ciężko robiło się szybkie podwójne fikołki. Trampolinę znałam głównie z telewizji i opowieści i wiedziałam, że to taki przyrząd do akrobacji i wysokiego skakania 🙂 . Nawet nie przyszło mi do głowy, że można taką mieć…
Pierwszy raz poczułam wielką lekkość i zabawę, jaką daje trampolina w wieku… niespełna 26 lat 🙂 . Parałam się wówczas takim fajnym zajęciem, jak opieka nad maluchami w różnym wieku i moje dwie podopieczne (wówczas lat chyba 7 i 9) zaprosiły mnie do wspólnej zabawy. Wstyd mi było, że dopiero zaczynam swoją przygodę, więc naśladowałam je we wszystkim. Oj, ciężko było się przemóc, by zrobić jakiś wypasiony fikołek (teraz już nie próbuję nawet), który dziewczynkom wychodził tak naturalnie, jak chodzenie. Od tego dnia, zawsze, kiedy tylko miałam okazję korzystałam z możliwości wyskakania się.
No i zaczęłam marzyć, by i u nas pojawiła się kiedyś trampolina.
Już w zeszłe wakacje planowaliśmy zakup. Jagna jednak wydawała nam się jeszcze troszkę za mała, a to przecież głównie dla niej miał być prezent, więc odwlekliśmy realizację marzenia o rok. I w końcu jest. Wszyscy wspólnie dokonaliśmy montażu sprzętu. Oto dokumentacja 😉 :
Bawimy się świetnie. Jagna z wielką chęcią skacze ze mną, ale i zaprasza wszystkie dzieci i ich rodziców, a nawet dziadków.
Jeżeli więc nie próbowaliście jeszcze tego świetnego zajęcia zapraszamy! Teraz w Smolnikowych Klimatach nie tylko się wyśpicie, wyluzujecie i pojecie, ale i wyskakacie się do woli 🙂 .