Lato. Słońce. Skwar. Niby wszystko jak należy, ale… Zapowiadane fale upałów sprawiają, że nastawiam się bojowo 😉 . Planuję obiady i desery bez użycia piekarnika, a i tak wiem, że w naszej kuchni będzie tysiąc stopni Celsjusza. Wiem, bo to nie pierwsze nasze lato z gotowaniem dla Gości. Wiem, bo w tym roku już to przerabialiśmy, ale i w zeszłym i przedzeszłym i wcześniejszym też 🙂 .
Ostatni tydzień dał nam jednak chwilkę wytchnienia. Trochę nocą popadywało. Spadała temperatura nawet i do 4°C. Ranki bywały deszczowe i chłodnawe – świeże! Jagna lubi patrzeć na deszcz padający na okno dachowe w Jej pokoju. Jeszcze go chyba nie rozumie, ale bardzo ją ciekawi. Z resztą, jak milion innych rzeczy 🙂 .
Ulga, spowolnienie i wymówka na leniwy dzień – to daje nam deszcz. A do tego – mgły. Jeszcze nie te prawdziwe – snujące się mozolnie i pozostające ponad głowami do południa, a czasem i dłużej. Jeszcze nie są to te romantyczne i „sławne” bieszczadzkie, schodzące z lasów kominami. To jeszcze nie ich czas, na nie jeszcze nie pora.
Od pewnego jednak czasu chciałam Wam powiedzieć o tym, co mawia się w Bieszczadach o mgłach. O tym jak żartują tutaj ludzie. Może wiecie, a może nie, ale „u nas” ma miejsce wypał węgla drzewnego. Retorty ustawione w linii produkcyjnej palą się, tlą, kopcą, wygasają i tak w wielkim skrócie i niesamowitym uproszczeniu powstaje węgiel drzewny. Dużo przy tym dymu, czyli mgieł właśnie 😉 . Wychodzi więc na to, że produktem ubocznym węgla drzewnego są nasze sławetne mgły. A jak to wygląda? O, mniej więcej tak:
Oj,chyba nie tak dawno bylam w tym miejscu. Ktos mnie tam zabral, pokazywal, opowiadal, robil zdjecia – prawda? Pozdrawiam.
Dokładnie tak 🙂 . I to są te zdjęcia 🙂
Wielki szacunek dla smolarzy.Bez was nie było by wielu grilli .
Dokładnie, Leonie!!! Sezon grillowy na pewno w wielu miejscach by się nie rozpoczął 🙂 .