(…) właściwie mniszka. Mniszka lekarskiego, Taraxacum officinale, potocznie zwanego mleczem. Głównie znanego z tego, iż bardzo brudzi ręce po zerwaniu, a z czasem zmienia się w „dmuchawce latawce” :). Wręcz nie do pojęcia jest fakt, że taka pospolita roślina, zaliczana właściwie do grupy CHWASTÓW, od której żółci się wiosną każda łąka, to tak zacny skarb natury… Mnożyć możemy jego „zbawienny” wpływ na nasze ciała – oczyszczający, moczopędny, bogaty w witaminy (C, D, A a także te z grupy B), antyoksydalny, przeciwmiażdżycowy, rozkurczający, zawierający potas, krzem, żelazo i magnez. To tylko farakcja cudownośi mniszka :). Syropo-miodek z niniejszego „chwasta” waży mój mąż. Nie łatwa to jednak sparawa. Proces bynajmjiej kilkudiowy!
Od początku jednak.
Najpierw mnieszka nazbierać trzeba. My zbieramy na naszej łące i choć w porównaniu do jego ogromu kwitnącego w okolicy, wydawać się może, iż to nie wiele… Sami nie jesteśmy w stanie zebrać i „przerobić” owoców pola naszego :).
Mozolnie zrywamy żółte kwiatuszki, by z ich pyłku wygotować pyszny napar. Zanim jednak to następuje kwiaty zostawić należy na powietrzu, by uciekły z nich wszelkie muszki i inne żyjątka.
Następnie odpowiednia proporcja kwiatów, do ilości wody i cukru, zagotowana raz i odcedzona stanowi podstawę „miodku majów”. Taką bazę redukujemy, i redukujemy i redukujemy, aż do uzyskania odpowiedniej konsystencji” syropu.
I Voilà, miodzio zrobiony, „zasłoikowany”.
Jego smak cieszyć będzie Wasze podniebienia w naszym domu. Na życzenie jednak, zabrać możecie go ze sobą do siebie :).